3. Wnioski – wymagania
Faktyczna znajomość wielkości communio stawia przed człowiekiem ogromne wymagania. Nie musi on być wcale błyskotliwym myślicielem, który (może na gruncie dialektyki heglowskiej) jest w stanie przyjmować różne punkty widzenia, ażeby – rozróżniając je – ustawiać każdy z nich na właściwym miejscu: człowiekiem, który rozumie wszystko. Powinien jednak być takim człowiekiem, który wytrzymuje również sytuację, której myślowo – i w ogóle po ludzku wcale (albo tylko trochę) nie pojmuje. Ostateczny horyzont wspólnotowości nie znajduje się już w jego dyspozycji. Obie te rzeczywistości ogarnia nie absolutna wiedza, ale bezgraniczna miłość. W niej jednoczą się mimo wszystko ci, którzy już się nie rozumieją, a może nawet nie znoszą się wzajemnie. W ciele Ukrzyżowanego Bóg zadał „śmierć wrogości” (Ef 2, 16), tak, że – ujmując rzecz ściśle po chrześcijańsku – nie istnieje już miłość nieprzyjaciół: domniemany wróg nie wie, że został już (w jedynie prawdziwy, ostateczny sposób) jako wróg przezwyciężony. Pod znakiem tym mógłby niewątpliwie podpisać się buddysta albo stoik. Różnica tkwi jednak w nastawieniu serca. Buddysta i stoik zaprawiają się w sferze wolności od cierpienia i nienawiści: piętrzące się przed nimi trudności ich nie dosięgają; łączą się ze swym wrogiem w ponadosobowym absolucie. Chrześcijanin natomiast powinien otworzyć swe serce i pozwolić się dotknąć, wyzwać, zranić w swoim wnętrzu. Bóg znalazł się w Chrystusie na miejscu najbardziej opuszczonego grzesznika, ażeby razem z nim mieć udział w oddaleniu się od Boga. Chrześcijańska wspólnota opiera się na eucharystii, która zakłada zstąpienie do otchłani (mojej i twojej). Nie jest tu możliwa jakakolwiek ucieczka w abstrakcyjną jedność. Konieczna jest tu natomiast odwaga, ażeby kroczyć naprzód aż do opancerzonej twierdzy drugiego, a wiedząc, że została już ona ostatecznie zdobyta i przekazana, opaść – na duchowym spadochronie – do jej wnętrza. Może to sprowokować zaciekły opór u drugiego. Trzeba go jednak przetrwać. A jest to możliwe tylko w doskonałej uległości wiary w uprzedzające działanie miłości Boga – bez jakiegokolwiek triumfalizmu samej miłości. Nie ma zresztą czasu na triumfalizm, muszę bowiem solidaryzować się ze skrytością tego drugiego i w ten sposób go przekonać, że w największym osamotnieniu możliwa jest wspólnota, w odwróceniu zaś – życzliwość. Communio została utworzona w Wielką Sobotę, po okrzyku samotności, przed otwarciem się grobu: w pozbawionym słów, ponaddialogowym milczeniu współobecności w osamotnieniu. „Sam z samym” – powiedział Plotyn; pogłębia się to w zdumiewający sposób – tak wertykalnie, jak horyzontalnie – w tym Ostatnim, na którym opiera się chrześcijaństwo.
Byłoby czymś wielce niedyskretnym, gdyby się o tym wszystkim mówiło w każdej rozmowie. Trzeba to jednak – tak jak rzeczywistość communio – zawsze faktycznie zakładać, w przeciwnym bowiem razie dialog będzie bezowocny. Porozmawia się trochę ze sobą, a potem, gdy to wszystko okaże się trudne i chwilowo bez wyjścia, opuszcza się siebie nawzajem. Każdy idzie w swoją stronę. Nie istnieje jednak podwójna prawda, nawet w okresie pluralizmu. Ujmując po chrześcijańsku, istnieje tylko jedna, która ukazała się jako taka nie w potędze, lecz w niemocy solidarności z Ostatnim. Wszystkie racje zastosowane w dialogu, nawet przekonujące, schodzą się ostatecznie w tym ostatnim punkcie. Cała twarda doktryna Marksa wywodzi się w ostatecznym rozrachunku z serca zranionego nędzą najbiedniejszych. Sercu temu powinien dać się sprowokować także chrześcijanin, podjęty zaś wówczas dialog winien wyjaśnić, co należy obecnie zaplanować i jakich podjąć się przedsięwzięć.
To mianowicie, co możliwe jest na świecie, nie polega na zburzeniu wszystkich struktur w utopijnej nadziei na całkiem inne ziemskie jutro. Takiemu irrealizmowi przeciwstawia się większa prawda dzisiejszej, obecnej, rzeczywistej communio. W dialogu zawsze racja tkwi po stronie większej prawdy, dyskutanci zaś powinni stale ją uwzględniać. Katolickość wyraża się w przyzwoleniu na zakwestionowanie samego siebie przez tę większą prawdę, a ten niecodzienny wymóg jest warunkiem naszego wejścia w rzeczywistą communio i stania się uczestnikami tej communio, która już nas posiada. Któż wie zresztą, kto jest najuboższy? Czyż bogaci nie są biedniejsi od wielbłąda, który nie może się przecisnąć przez ucho igielne? Dar rozróżniania oraz cała dialektyczna sztuka myślenia i mówienia mogą dojść do głosu w zapasach światopoglądowych. Augustyn nie lękał się najbardziej skrajnej filozofii greckiej, podobnie jak Tomasz wyrafinowanej spekulacji Arabów, czy też Kuzańczyk, Leibniz, Kepler, Teilhard – nowszych wizji świata. Oni to pokazują kierunek, nie rezygnują także z codziennego podejmowania wymaganych wciąż na nowo wysiłków. Jak bardzo jednak ci więksi byli świadomi jeszcze większej wartości communio! A przecież wszyscy znajdujemy się na tym samym statku.
O to wszystko będzie nam chodziło w Communio. Nie będziemy mówili z ukrycia lub z góry, czerpiąc z jakiejś kapitalistycznej własności „prawd wiary”. Powiedzieliśmy już przecież, że prawda, w którą wierzymy, obnaża się przed nami. Jak baranki wśród wilków. Nie idzie o brawurę, ale o chrześcijańską odwagę, aby się nawet narazić. Ludzie włączają się w komunię, gdy się siebie nawzajem nie boją i nie wstydzą swoich przekonań. Nie jest zwykłym paradoksem stwierdzenie: „Ilekroć niedomagam, tylekroć jestem mocny” (2 Kor 12, 10).
tłum. ks. Lucjan Balter SAC